To fakt, że Charles nie wiedział jak się zachować i czuł się mocno spłoszony tym, że ma do czynienia z osobą niepełnosprawną, którą może urazić nieodpowiednim żartem, sformułowaniem albo czymś innym, na co nowy znajomy jest wyczulony. W tego typu chwilach zawsze jest ciężko się zachować odpowiednio, bo w głowie pojawia się mnóstwo myśli. Najgorsze jest jednoczesne staranie się, żeby nie urazić rozmówcy i próbowanie traktować go w luźny i normalny sposób, żeby nie poczuł się jakiś inny z powodu swoich problemów ze zdrowiem. Charles starał się nie gadać głupot, ale nadmierne głaskanie Charliego po główce też nie było mądre, bo wyglądał na osobę jednak mocno samodzielną, skoro przyszedł aż tutaj z Kindly Angles i był zupełnie sam, więc nie należało go traktować jak zagubionego i nierozgarniętego pięciolatka. Na takie zachowanie prędzej zasłużył gitarzysta, który od lat udowadniał, że jest życiowo niedojrzałym kretynem, którego trzeba grzecznie prowadzić za rączkę, bo inaczej zginie marnie w swoich nałogach i sprawach, z którymi nie jest w stanie sobie poradzić.
Tymczasem pan Moore okazał się prawdziwym mistrzem, bo nie uraził Charliego w sposób, w który by się tego spodziewał. Jak jest najłatwiej sprawić przykrość osobie niepełnosprawnej? Palnąć coś głupiego na temat jej kalectwa. Charles natomiast okazał się człowiekiem tak żenującym, że w tej materii go nie uraził, ale za to zrobił to w zupełnie innej, w którą naprawdę ciężko trafić. Ale on musiał, oczywiście. Żartobliwa wzmianka o próbie samobójczej wywołała u rozmówcy reakcję, której Charles się nie spodziewał i mimo że to nie była reakcja gwałtowna, to jego westchnięcie nie umknęło gitarzyście, który zdał sobie sprawę, że chyba powiedział coś głupiego albo nieodpowiedniego. Cały on, nie?
-
Ładne... to rzecz gustu, ale jest nietypowe i trochę osób się z niego podśmiewa - powiedział i uznał, że najbezpieczniej będzie uciąć temat związany z jego imieniem. Nie był pewny czym, ale czymś chyba tego chłopaka uraził, gdy rozmawiali na ten temat, więc na wszelki wypadek wolał się od tego oddalić. Poza tym nie był o czym rozmawiać, bo jak tu rozprawiać na temat takiej głupoty jak imię?
Zaciekawiło go wspomnienie Charliego na temat Rotterdamu oraz holenderskiego imienia, bo wyglądało na to, że ma do czynienia z osobą z zagranicy. Nie powiedziałby. Imię zabrzmiało mu bardzo swojsko z oczywistego powodu (nosił takie samo, a był rodowitym Anglikiem) i nie słyszał w głosie Charliego żadnego wyraźnego akcentu, więc mężczyzna musiał mieszkać w Wielkiej Brytanii od bardzo dawna. To mogło zmylić, ale oczywiście wzbudziło zaciekawienie Moore'a. Zaśmiał się pogodnie.
-
Wiesz co? Podejrzewam, że z moim szczęściem tak właśnie miałbym na nazwisko, gdybym urodził się w Holandii - stwierdził pogodnie, nawet trochę rozbawiony. Nie miał do takich rzecz szczęścia i niby było w jego życiu wszystko dobrze, ale i tak był na swój sposób poturbowany przez los, bo coś zawsze musiało być nie tak. Nie gnębiły go nigdy poważne problemy (prawie nigdy), ale zawsze w codziennym życiu psuły mu humor jakieś małe gówna, których normalnie się nie zauważa, ale potrafią stać się problematyczne, choćby dziwne drugie imię, które było jego zmorą w szkole, brat podbierający mu wszystkie dziewczyny po kolei, konflikt z kimś, kogo widywał na co dzień i inne takie małe złośliwości od losu. Ale z tym pewnie problem ma każdy, a Charles jak zawsze się żałośnie użala. -
Czyli mam do czynienia z Holendrem?
Zagadnął na temat pochodzenia Charliego i miał nadzieję, że tym razem trafi lepiej, nie znów w jakiś czuły punkt. Może reakcja rozmówcy nie była wyraźna, ale Charles był spostrzegawczym człowiekiem, jeśli akurat nie odurzał go alkohol. Ponadto był ciekawy. W Holandii był raz w życiu i niewiele z tego pamiętał, bo był wtedy non stop pijany i nie bardzo miał co pamiętać. Hotele, wynajęte auta i hale koncertowe wszędzie są takie same, a na nic więcej nie miał czasu. Choć może miałby, gdyby akurat wtedy nie robił wstydu reszcie zespołu, upijając się na umór.
@
Charlie Jacobsen