welcome to
Yellowlair Oats



#1 (09.05.2016, 04:53 )

Parkside Street


#91 (21.08.2018, 20:49 )
It's time to reflection. Time to think. Time to have another drink.

Tak, Charlie nie pytał głównie ze względu na wrażenie, że takie pytania są niestosowne, a zwłaszcza na początku znajomości z kimś, a oni w końcu prawie się nie znali. Zdążyli chwilę porozmawiać, jego nowy znajomy zdążył nieomal zaliczyć wywrotkę, ale poza tym nie zdarzyło się nic, co by Charlesa ośmieliło do tego stopnia, żeby pytać o jego problemy zdrowotne. Jakby nie patrzeć, wszystko widział na własne oczy: miał do czynienia z osobą niewidomą i na razie więcej wiedzy na ten temat nie potrzebował. Ciekawiło go oczywiście, co tak młodego człowieka pozbawiło najważniejszego zmysłu i czy jest szansa na jego odzyskanie, jak sobie z tym radzi i tak dalej, bo rzadko miał do czynienia z osobami niewidomymi, ale takie pytania zostawił sobie na później. A nuż nadarzy się okazja, żeby o to zapytać i nie wyjdzie na dociekliwego i nietaktownego gbura?
Poczuł pewną ulgę, gdy męzczyzna się odsunął po wsparciu o niego, ale zarazem jakieś lekkie rozczarowanie, bo... nie ukrywajmy no, Charlesowi dotyk innych mężczyzn nie był obojętny. Na domiar złego samotny był od dawna i nic nie zapowiadało zmiany tego statusu, bo mieszkał jak kompletny odludek, oderwany od świata i odgrodzony od niego grubym murem z butelek mocnych alkoholi, a w swoim środowisku trochę wstydził się przyznania do swoich skłonności seksualnych. Raz zdarzyło się, że jakiś szmatławiec zrobił mu zdjęcia z facetem w dwuznacznej sytuacji i naraziło go to na mnóstwo śmiechu, w który tak naprawdę chyba wpakował się sam. Na pewno inaczej by był traktowany, gdyby od początku przyznawał się, że kręcą go faceci, ale on udawał przez tyle lat i na siłę spotykał się z tyloma dziewczynami, że był brany za faceta heteroseksualnego. Spodziewał się skazania przez los na samotność. A żeby było jeszcze gorzej to Charlie był przystojnym chłopakiem i od razu zwrócił uwagę gitarzysty. Lepiej, że się odsunął. W pewnym oddaleniu Charles czuł się pewniejszy siebie.
- Do mnie zwykle bliscy też mówią Charlie... ale Charles nie brzmi jeszcze najgorzej, wierz mi. Moi rodzice na drugie imię dali mi Leoncio. To jest jeszcze gorsze - przyznał i zaśmiał się pod nosem ze swojego drugiego imienia, którego nienawidził od dzieciństwa i ukrywał je jak tylko się dało. Sam nie wiedział dlaczego zdradził właśnie to imię Charliemu, ale wydało mu się, że sytuacja jest do tego odpowiednia i chyba się nie obawiał, że nowy znajomy będzie z niego szydził z tego powodu. Nie sprawiał wrażenia człowieka, który naśmiewa się z innych. - Bogu dziękuję, że mam na pierwsze imię Charles, bo mogło być o wiele gorzej. Gdybym był Leonciem, to prawdopodobnie dziś byśmy nie rozmawiali, bo powiesiłbym się ze wstydu jako nastolatek. Albo bym zmienił imię.
Mówił przez cały ten czas pogodnym tonem, a w ciągu rozmowy z Charliem powiedział prawdopodobnie więcej niż przez całe ostatnie dwa tygodnie. To było miłe uczucie, tak wyjść ze swojej ponurej nory i samotności, pogadać z kimś i nie czuć się choć przez chwilę jak odrzucony przez społeczeństwo wyrzutek.

@Charlie Jacobsen
#92 (22.08.2018, 23:29 )
Het maakt niet uit hoe langzaam je gaat, zolang je maar niet stopt

Z biegiem czasu - jeżeli ta znajomość się rozwinie - na pewno znajdziemy odpowiedni moment, aby o tym porozmawiać. Nie miałem przecież nic do ukrycia, moja ślepota nie stanowiła żadnego 'tematu tabu', jak to niektórzy określali. Zdaję sobie jednak sprawę, że dla osób ze zdrowym wzrokiem może być to kłopotliwe, tak jak w przypadku mojego towarzysza, który nie do końca wiedział, jak powinien się zachowywać. Byłem w stanie to wybaczyć. Zapewne gdyby nie fakt, że doświadczyłem takiej choroby na własnej skórze, sam nie wiedziałbym jak się zwracać do osób dotkniętych taką niepełnosprawnością. Tymczasem przyszło mi się z tym zmierzyć i ostatecznie, po latach nauczyłem się z tym zwyczajnie żyć. 
 Było mi jedynie wstyd, że tamtego pamiętnego dnia, tuż po diagnozie postanowiłem wspiąć się na wyżyny egoizmu i pozbawić się życia. O tym wspominałem już zdecydowanie rzadziej. Nikt nie lubi rozmawiać o swoich słabościach, aczkolwiek to normalne, że każdy z nas ma takiego swojego robala, co go gryzie. Moim było wspomnienie tamtego popołudnia.  
- Naprawdę? Nigdy wcześniej nie słyszałem o takim imieniu - odpowiedziałem z delikatnym uśmiechem. Chciałem powiedzieć, że nawet do niego pasuje, jednak skąd mogłem o tym wiedzieć tak do końca, skoro nie widziałem Charliego? - moim zdaniem jest bardzo ładne - dodałem spokojnie. Najważniejsze, że Charles miał do siebie na tyle dystansu, że ostatecznie potrafił śmiać się ze swojego wyjątkowego drugiego imienia.
Gdy zaś usłyszałem kolejne słowa z ust mojego towarzysza, westchnąłem cicho. Nie mógł jednak wiedzieć, że miałem za sobą próbę samobójczą i niezupełnie było mi w tym momencie do śmiechu. Nikt przecież nie czyta drugiemu człowiekowi w myślach.
- Naprawdę nie jest źle. Pomyśl, że zawsze mogłeś urodzić się w Holandii i nosić nazwisko Poepjes. Dosłownie to znaczy "małe kupy". Miałem kiedyś takiego sąsiada, gdy jeszcze mieszkaliśmy w Rotterdamie - zagadnąłem, śmiejąc się cicho, żeby mimo wszystko ukryć moją reakcję na poprzednią wypowiedź Charlesa. Nie chciałem się tutaj smucić, tylko miło spędzić czas, skoro już mój nowy znajomy zgodził się odprowadzić mnie do domu!

@Charles Moore
#93 (29.08.2018, 13:08 )
It's time to reflection. Time to think. Time to have another drink.

To fakt, że Charles nie wiedział jak się zachować i czuł się mocno spłoszony tym, że ma do czynienia z osobą niepełnosprawną, którą może urazić nieodpowiednim żartem, sformułowaniem albo czymś innym, na co nowy znajomy jest wyczulony. W tego typu chwilach zawsze jest ciężko się zachować odpowiednio, bo w głowie pojawia się mnóstwo myśli. Najgorsze jest jednoczesne staranie się, żeby nie urazić rozmówcy i próbowanie traktować go w luźny i normalny sposób, żeby nie poczuł się jakiś inny z powodu swoich problemów ze zdrowiem. Charles starał się nie gadać głupot, ale nadmierne głaskanie Charliego po główce też nie było mądre, bo wyglądał na osobę jednak mocno samodzielną, skoro przyszedł aż tutaj z Kindly Angles i był zupełnie sam, więc nie należało go traktować jak zagubionego i nierozgarniętego pięciolatka. Na takie zachowanie prędzej zasłużył gitarzysta, który od lat udowadniał, że jest życiowo niedojrzałym kretynem, którego trzeba grzecznie prowadzić za rączkę, bo inaczej zginie marnie w swoich nałogach i sprawach, z którymi nie jest w stanie sobie poradzić.
Tymczasem pan Moore okazał się prawdziwym mistrzem, bo nie uraził Charliego w sposób, w który by się tego spodziewał. Jak jest najłatwiej sprawić przykrość osobie niepełnosprawnej? Palnąć coś głupiego na temat jej kalectwa. Charles natomiast okazał się człowiekiem tak żenującym, że w tej materii go nie uraził, ale za to zrobił to w zupełnie innej, w którą naprawdę ciężko trafić. Ale on musiał, oczywiście. Żartobliwa wzmianka o próbie samobójczej wywołała u rozmówcy reakcję, której Charles się nie spodziewał i mimo że to nie była reakcja gwałtowna, to jego westchnięcie nie umknęło gitarzyście, który zdał sobie sprawę, że chyba powiedział coś głupiego albo nieodpowiedniego. Cały on, nie?
- Ładne... to rzecz gustu, ale jest nietypowe i trochę osób się z niego podśmiewa - powiedział i uznał, że najbezpieczniej będzie uciąć temat związany z jego imieniem. Nie był pewny czym, ale czymś chyba tego chłopaka uraził, gdy rozmawiali na ten temat, więc na wszelki wypadek wolał się od tego oddalić. Poza tym nie był o czym rozmawiać, bo jak tu rozprawiać na temat takiej głupoty jak imię?
Zaciekawiło go wspomnienie Charliego na temat Rotterdamu oraz holenderskiego imienia, bo wyglądało na to, że ma do czynienia z osobą z zagranicy. Nie powiedziałby. Imię zabrzmiało mu bardzo swojsko z oczywistego powodu (nosił takie samo, a był rodowitym Anglikiem) i nie słyszał w głosie Charliego żadnego wyraźnego akcentu, więc mężczyzna musiał mieszkać w Wielkiej Brytanii od bardzo dawna. To mogło zmylić, ale oczywiście wzbudziło zaciekawienie Moore'a. Zaśmiał się pogodnie.
- Wiesz co? Podejrzewam, że z moim szczęściem tak właśnie miałbym na nazwisko, gdybym urodził się w Holandii - stwierdził pogodnie, nawet trochę rozbawiony. Nie miał do takich rzecz szczęścia i niby było w jego życiu wszystko dobrze, ale i tak był na swój sposób poturbowany przez los, bo coś zawsze musiało być nie tak. Nie gnębiły go nigdy poważne problemy (prawie nigdy), ale zawsze w codziennym życiu psuły mu humor jakieś małe gówna, których normalnie się nie zauważa, ale potrafią stać się problematyczne, choćby dziwne drugie imię, które było jego zmorą w szkole, brat podbierający mu wszystkie dziewczyny po kolei, konflikt z kimś, kogo widywał na co dzień i inne takie małe złośliwości od losu. Ale z tym pewnie problem ma każdy, a Charles jak zawsze się żałośnie użala. - Czyli mam do czynienia z Holendrem?
Zagadnął na temat pochodzenia Charliego i miał nadzieję, że tym razem trafi lepiej, nie znów w jakiś czuły punkt. Może reakcja rozmówcy nie była wyraźna, ale Charles był spostrzegawczym człowiekiem, jeśli akurat nie odurzał go alkohol. Ponadto był ciekawy. W Holandii był raz w życiu i niewiele z tego pamiętał, bo był wtedy non stop pijany i nie bardzo miał co pamiętać. Hotele, wynajęte auta i hale koncertowe wszędzie są takie same, a na nic więcej nie miał czasu. Choć może miałby, gdyby akurat wtedy nie robił wstydu reszcie zespołu, upijając się na umór.

@Charlie Jacobsen
#94 (29.08.2018, 21:25 )
Het maakt niet uit hoe langzaam je gaat, zolang je maar niet stopt

Jeżeli chodzi o moją ślepotę - trudno było mnie już czymkolwiek urazić. Nauczyłem się dystansować wobec własnej niepełnosprawności i co najważniejsze, sam nierzadko z niej żartowałem. Szczerze rozczulało mnie to ludzkie zakłopotanie za każdym razem, gdy któremuś ze znajomych na pożegnanie wyrwało się beztroskie "Do zobaczenia!", po czym rozmówca automatycznie wpadał w panikę, że przecież mógł mnie tym urazić. Nic z tych rzeczy. Po co komplikować sobie niepotrzebnie życie? Zawsze powtarzałem - jeżeli tak Ci wygodnie, to śmiało, mów, cokolwiek zechcesz. Sam często z rozpędu używałem sformułować w stylu "dawno się nie widzieliśmy" i nie ma w tym nic zaskakującego. Po prostu. Nie omieszkam wspomnieć o tym Charliemu, żeby nie krępował się za każdym razem, gdy będziemy rozmawiać! No, o ile po dzisiejszym spotkaniu nadal będzie chciał się ze mną spotykać. 
Nie chciałem podejmować już więcej tematu prób samobójczych a co za tym idzie, opowiadać o swoich przeżyciach, które potrzebowałem wypchnąć ze swojej głowy. Nie niszczmy atmosfery, przecież mamy tak piękny dzień! Pomijając fakt, że zgubiłem się w okolicy, którą powinienem dobrze znać... 
- Nie znają się - skomentowałem to krótko i uśmiechnąłem się delikatnie. Zaraz jednak temat naszej rozmowy zszedł na moje pochodzenie. Nie chciałem, aby Charles uznał to wszystko za próżne przechwałki, po prostu czułem potrzebę opowiedzenia mu o moich korzeniach. Nie wiem, trudno mi wyjaśnić, dlaczego - nie oceniasz siebie zbyt surowo, hm? - zagadnąłem, nie przestając się przy tym uśmiechać. Najwyżej Charles uzna mnie za szaleńca, który bez przerwy się szczerzy. I tak może się zdarzyć, a ja wcale nie będę zaskoczony. 
- Owszem! Mieszkamy w Yellowlair Oats od jakichś dwunastu lat, ale pochodzenia nigdy się nie wyprę. Zresztą, obchodzimy z rodziną wszystkie holenderskie święta, pomimo że jesteśmy w Anglii... - odpowiedziałem wesoło. Obchody Dnia Króla w państwie rządzonym przez królową, niemalże życie na krawędzi, chciałoby się powiedzieć, ale ja inaczej sobie tego nie wyobrażałem!

@Charles Moore
#95 (05.10.2018, 23:51 )
It's time to reflection. Time to think. Time to have another drink.

Może to zaskakujące, ale właśnie Charles z chęcią by się spotkał z tym chłopakiem następny raz i liczył, że zanim rozstaną się po dostarczeniu Charliego po drzwi jego mieszkania, to wymienią się jakimś kontaktem. Dobrze mu się z nim rozmawiało, a poza tym miał w sobie coś sympatycznego, co w pewien sposób ujmowało Charlesa, choć nie wiedział co i dlaczego. To nie miało nic wspólnego z litością, którą zapewne względem niepełnosprawnych czują niektóre osoby. Było szczere i sprawiało, że Charles uważał Charliego za interesującego człowieka. No i nie wiedział, z kim ma do czynienia! Może to dodawało otuchy gitarzyście, ale Charlie na pewno nie rozpoznał go jako znanej osoby i co najważniejsze, nawet gdyby chciał się czegoś o nim dowiedzieć, to grzebanie po jakichś durnych portalach plotkarskich będzie miał utrudnione... może to okrutnie brzmiało. Ale czemu się dziwić? Charlesa albo wszyscy kojarzyli negatywnie, albo nie kojarzyli go wcale, a później słyszeli coś od znajomych lub sami sprawdzali i uciekali od niego z krzykiem. Teraz, w dobie ery internetu każdy chciał znaleźć znajomych na portalach społecznościowych, więc ktoś wpisywał w wyszukiwarkę Charles Moore i miał jak na dłoni wszystkie jego pijackie wybryki, ktore zbierały mu się na koncie w ostatnich latach. Po takich odkryciach telefony nagle się urywały, a odpowiedzi na wiadomości od niego nie było. W Londynie zdarzało mu się to nagminnie, dlatego między innymi wrócił do Yellowlair Oats. Ale to było podobnie...
- Oj, gdybym miał opowiadać o głupich zrządzeniach losu, które mi się przytrafiały, to mógłbym tak godzinami - zaśmiał się, ale chciał tym na razie uciąć temat. Wiedział, że gdyby zaczął mówić, rozmówca coś by mógł skojarzyć. Jego mógł nie znać, ale gdyby Charles wspomniał o Jamesie, którego każdy skądś kojarzył? Albo o swoich niepowodzeniach w muzyce, które by mogły w przeszłości obić się o uszy nowego znajomego? Uprzedzenie gotowe... Poza tym nie chciał wyjść na narzekacza, który ciągle się nad sobą użala. Tak trochę było w istocie, ale nie chciał zrobić wrażenia ponuraka. Chociaż ten jeden raz.
Wolał skupić się na rozmówcy. A było na czym się skupiać, jak się okazało. Pochodzenie Charliego było interesujące i było idealnym tematem nie tylko aby poznać nowego znajomego, ale też żeby dowiedzieć się czegoś o jego ojczyźnie, o której Charles za wiele nie wiedział. A w zasadzie to nic. Był tam, grał, ale i tak nic z tego nie pamiętał. Nigdy zresztą nie mieli czasu na poznawanie krajów, w których koncertowali, bo gdy grywał z Majesty, grafik mieli potwornie napięty. Teraz grał sam, mniejsze koncerty, z mniejszymi wykonawcami i było w trasach więcej luzu, ale grywał już tylko w Wielkiej Brytanii. Światowcy go omijali szerokim łukiem.
- Opowiesz mi coś o swoim kraju? - zaproponował. - O holenderskich świętach albo różnicach między Holandią a Wielka Brytanią? Na pewno jakieś są i wpływają na życie codziennie.
Oj, na pewno. Charles zdążył się zorientować, że jego ojczyzna była krajem dość... specyficznym, by nie rzecz dziwacznym w oczach Europejczyków. Było tyle różnic!

@Charlie Jacobsen
#96 (06.10.2018, 18:53 )
Het maakt niet uit hoe langzaam je gaat, zolang je maar niet stopt

Charlie zdecydowanie nie będzie się opierał przed podaniem numeru swojego telefonu, bo w ciągu tego jakże krótkiego spotkania, naprawdę zdążył polubić swojego imiennika. Pomijając żenujące potknięcie Jacobsena, wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku, rozmowa toczyła się przyjemnie i tak, Charlie na pewno miał zamiar podtrzymać tę znajomość. Nie miał w zwyczaju słuchać - ani tym bardziej - rozsiewać żadnych plotek, więc w tej kwestii Charles nie musiał się obawiać. Holender stronił od rzucania osądów na temat innych ludzi, sam nigdy nie był idealny i po prostu nie miał prawa krytykować drugiego człowieka. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, komu nigdy w życiu nie powinęła się noga. 
- Może uchylisz rąbka tajemnicy przy następnej okazji, co? - zagadnął z uśmiechem, chcąc w ten sposób bardzo subtelnie podkreślić chęć ponownego spotkania z muzykiem. Czy mógłby go jakoś skojarzyć? Prawdopodobnie tak. Choć Charlie osobiście nie był zwolennikiem cięższych brzmień - jego serce w stu procentach należało do tanecznych, elektronicznych rytmów - tak znał sporo utworów utrzymanych w takim klimacie. Głównie dzięki Angelo i jego kapeli. 
Jednak gdy tylko padło to jedno, kluczowe pytanie, cała uwaga Jacobsena skupiła się właśnie na nim. Nie spodziewał się nawet, że mogłoby to zainteresować jego rozmówcę, ponieważ rzadko spotykał się z taką reakcją. Z pewnością dało się wychwycić z jego twarzy tą nieposkromioną radość. 
- Oczywiście - odparł wesoło, rozmyślając jednocześnie nad tym, od czego powinien właściwie zacząć - w zasadzie, to tych różnic nie ma aż tak wiele, jakby się mogło wydawać. Na przykład, Holendrzy zamiast herbaty zdecydowanie wolą kawę, którą wypija się hektolitrami. Filiżance zwykle towarzyszy ciasteczko, ale tylko jedno! Nie myśl sobie, że dostaniesz więcej. To prosty przykład oszczędności, z której Holendrzy słyną. Po domu można bez oporów chodzić w butach, a odwiedziny u znajomego w porze obiadowej są oznaką braku kultury i to bardzo niemile widziane zachowanie. Z reguły, każdą wizytę trzeba wcześniej umówić, najlepiej telefonicznie, i nie ważne że wybierasz się tylko na momencik do swojego sąsiada - zaczął wymieniać, starając się nie pominąć żadnego, choćby najmniejszego szczegółu. 

@Charles Moore
#97 (11.10.2018, 22:09 )
It's time to reflection. Time to think. Time to have another drink.

Dla Charliego potknięcie było żenujące, ale Charles nie uważał go za nic złego, to nie był powód do wstydu. Przy niepełnosprawności nowego znajomego potknięcie się na jakiejś nierówności nie było niczym zaskakującym, bo może się zdarzyć, kiedy nie widzi się drogi, którą się idzie, więc był w pełni usprawiedliwiony, a nawet mimo tego małego zdarzenia gitarzysta był pod szczerym wrażeniem chlopaka, który bez żadnych problemów szedł ulicą, czuł się całkiem śmiało i nie bał się wyjść sam z domu. Zobaczenie tak sprawnego w codziennym życiu niewidomego człowieka skłoniło Charlesa do krótkiego zastanowienia, czy on by był w stanie tak dobrze poradzić sobie, gdyby dopadła go taka komplikacja zdrowotna... na pewno nie. Nie mógł sobie wyobrazić życia bez wzroku, na którym opiera się cała percepcja rzeczywistości. Pewnie by chodził po ścianach, bał się ruszyć na kilka kroków, a o samotnym wyjściu z domu w ogóle by nie było mowy. Przynajmniej dopóki by się nie nauczył, ale nie widział na to szans. Charlie bardzo mu zaimponował swoją odwagą i umiejętnością odnajdowania się w terenie, nawet jeśli zgubił się na spacerze. Godny podziwu był fakt, ze dotarł sam do Sullen Hides aż z Kindly Angles. Był pod jego pozytywnym wrażeniem, nawet bardzo. Imponowała mu też jego pogoda ducha i przyjazne nastawienie do świata, mimo problemu, który miał. Przy nim Charles ze swoimi własnymi problemami, w które wpieprzył się na własne życzenie, poczuł się jeszcze bardziej żałosnym człowiekiem niż zwykle.
- Oooo, czyli przewidujesz następne spotkanie? - zapytał pogodnym głosem. Ale było miło spotkać człowieka, który nie był do niego uprzedzony negatywnie i chciał kontynuować znajomość! I fajnie wyglądał... Charles szybko opamiętał się, bo zdał sobie sprawę, że jego pytanie i ton głosu mogły zabrzmieć jak nieudolna próba flirtu, a nie wiedział jakiej orientacji jest nowy znnajomy. Mógł poczuć się urażony. Charles znał wystarczająco dużo facetów, którzy za próbę gejowskiego flirtu z nimi byli zdolni wybić zęby, a nie chciał zrażać do siebie Jacobsena. Dodał, pogodnym, ale bardziej wyważonym tonem. - Bardzo chętnie.
Skupił się na odpowiedzi Charliego, z ciekawością słuchając na temat ojczyzny towarzysza spaceru. Kawa zamiast herbaty, ciasteczko to takie typowe zwyczaje, które dla każdego kraju są inne, ale koniecznośc umawiania wizyt i brudzenie butami domowych podłóg brzmiało na bardziej nietypowe zwyczaje.
- Można powiedzieć, że jesteście narodem, który ceni sobie domowy spokój i prywatność? - zapytał, nawiązując do wizyt. 
Gawędząc tak, mężczyźni oddalili się od Parkside Street, powoli kierując swoje kroki ku celowi pieszej podróży.

zt

@Charlie Jacobsen
#98 (02.03.2020, 21:00 )

Celem jej dzisiejszego spaceru była... szkoła podstawowa. Jak często o tej godzinie w ciągu roboczego tygodnia, Ochiyo szła szybkim krokiem na obrzeża centrum miasta i Sullen Hides, żeby odebrać po lekcjach swojego młodszego braciszka. Maluch zaczął szkołę w tym roku i bardzo to przeżywał, choć dziewczynie wydawało się, że po kilku miesiącach nauki spodobało mu się w szkole i nawet opowiadał czasami z radością o tym, co robili na zajęciach. Poradził sobie nieźle z rozpoczęciem nowego etapu w życiu, zaś Ochiyo zachodziła w głowę kiedy to się stało! Kiedy jej mały braciszek tak wyrósł, że przyszedł i na niego czas z rozpoczęciem edukacji? Czas zasuwał tak szybko, ze młoda dziewczyna nie zdążyła się obejrzeć, a chłopiec zaczął kręcić się w łóżeczku, później chodzić, mówić, biegać, a teraz przyszedł czas na pójście do szkoły.
Tak, Ochiyo było mocno związana ze swoim małym braciszkiem. Bardziej niż przeciętna siostra i na pewno wpływała na to duża różnica wieku między nimi, ale nie tylko. Czasami panna Harling miała wrażenie, że tylko ona interesuje się losem tego malucha. Obecny mąż jej matki, a jego ojciec, ciągle pracował, a kiedy był na miejscu to nic nie robił, tylko strofował dziecko, by zachowywało się cicho, bo chce odpocząć od pracy. Jej matka zaś nie angażowała się w wychowanie Marcusa tak mocno jak powinna, zdaniem Ochiyo. Też była oddana swojej pracy, a po powrocie do domu bardziej interesowała się usługiwaniem obecnemu małżonkowi niż opiekowaniem się dzieckiem. Ochi chcąc nie chcąc od początku spędzała z tym maluchem mnóstwo czasu, na zmianę z nianią. Przywiązała się...
Dzisiaj miała dzień wolny od zajęć, więc jak często w takich dniach bywało, do godzin popołudniowych to ona zajmowała się chłopcem, a opiekunka nie pracowała. Na nią spadł również obowiązek odebrania chłopca ze szkoły, więc Ochiyo o odpowiedniej porze pokonała znajomą drogę z Kindly Angles do Sullen Hides, zaliczając po drodze trzy przystanki autobusem. Zerknęła kątem oka na budynki uczelni, które rzucały się w oczy z daleka i westchnęła. Przynajmniej dziś nie musiała tam być...
Otworzyła metalową furtkę i weszła na szkolne podwórko. Wyjęła z uszu słuchawki, z których dudniła głośna muzyka. Wyłączyła odtwarzacz w telefonie i przystanęła, żeby chować słuchawki do torebki. Cholerne kable, dlaczego zawsze muszą się tak plątać!

@Anthony Myles
#99 (04.03.2020, 04:00 )
Past forgotten, now as new, A line dividing
false and true

Przyjście Ochiyo do szkoły akurat o tej godzinie było bardzo szczęśliwym zrządzeniem losu. Panna Harling nie raz i nie dwa już rzuciła mu się w oczy, gdy śmiało zmierzała do miejscowej primary school, by wbić się w rozbrykany tłum krasnoludków niczym w erce kotłującego się życiem pszczelego ulu - a tam już odnaleźć wśród radosnych krzyków i śmiechu swojego małego członka rodziny i zabrać do domu... był jej bratem? Synem? To Tony mógł tylko zgadywać, obserwując z oddali, jak dziewczyna prowadzi chłopca za rękę i słucha jego entuzjastycznych opowieści o kolejnym dniu szkoły. Z jego perspektywy wszystkie były takie same - dla dziecka każdy dzień stanowił niezwykłą przygodę.
Tony często widział, jak Ochiyo przychodzi po chłopczyka. Drobna, urocza Azjatka rzucała mu się w oczy, gdy porządkował w torbie swoje dokumenty i nową porcję dziecięcych prac, powoli szykując się do wskoczenia na motocykl i powrotu do domu. Dziewczyna sprawiała wrażenie oddanej temu dzieciakowi, skupionej na jego opowieściach i choć zdawała się nosić na twarzy nieprzeniknioną maskę chłodu, dla tego malca odnajdowała uśmiech, ilekroć Myles ją obserwował. Interesujące, zważywszy na obserwacje, jakie poczynił podczas lekcji z tym chłopcem... Marcus Smith był uzdolnionym plastycznie i porządnym, acz nadzwyczaj cichym, wręcz wycofanym dzieckiem. Izolował się od towarzystwa innych dzieci, w ławce najczęściej siedział sam, a Tony kilka razy nakrył jego kolegów z klasy na gówniarskich docinkach. Nie miały one rasistowskiego zabarwienia, jakie Tony pamiętał z własnego dzieciństwa, jego podopieczni bowiem zdawali się poruszać w zupełnie innej rzeczywistości niż wiejskie społeczeństwo sprzed dwudziestu lat. Współczesne dzieci nie dostrzegały innego koloru skóry. Lecz... miały brata Ochiyo za dziwaka. Tony też wyczuwał w Marcusie coś niedobrego. Nie podobało mu się zachowanie tego chłopca - jego nienaturalne zamknięcie w sobie, milczenie, wycofanie, brak zaangażowania koleżeńskiego zupełnie nieadekwatny do potencjału intelektualnego tego sprytnego malucha. Największy niepokój natomiast wzbudzały w nim jego rysunki i gdy pewnego wieczoru przysiadł do prac Marcusa, wyłonił mu się modelowy obraz twórczości dziecka dotkniętego przemocą domową. Chciał porozmawiać z jego opiekunami i dziś wreszcie nadarzyła się ku temu okazja.
Zatrzymał się akurat przy motocyklu i rzucił ciężki plecak na siedzisko połyskującej gniewnie czernią Suzuki Hayabusy, gdy niewysoka Azjatka rzuciła mu się w oczy. Zmierzała prosto do gmachu szkoły, więc Tony zostawił swoje rzecz i energicznie, stawiając duże kroki ruszył ku dziewczynie, by zaczepić ją, zanim zdąży odebrać swojego podopiecznego. Gdy zmagała się z plątaniną plastikowych kabli, młody nauczyciel znalazł się na tyle blisko, by się odezwać.
- Przepraszam - zaczął, wtłaczając w swój głos dużą dozę łagodnej uprzejmości. - Pani jest opiekunką Marcusa, prawda? Mogę zająć chwilkę?
Nie wiedział, czy powinien w ogóle zaczynać tę rozmowę. Czy warto się angażować. Inni belfrowie, rozleniwieni i nauczeni doświadczeniem z upierdliwymi rodzicami, zwykle udawali ślepców, gdy któremuś z uczniów działa się krzywda. Przecież tak łatwo udać, że nie dostrzega się dramatu, który rozgrywa się tuż pod nosem! To tyle mniej nerwów, zachodu i nieprzyjemności...
Lecz ta odrobina zaangażowania może uratować niewinne istnienie - a to jest warte choćby spróbowania.

@Ochiyo Harling
#100 (14.03.2020, 21:09 )

To było przykre, że nauczyciele najczęściej kojarzyli wlaśnie Ochiyo jako opiekunkę Marcusa, a nie jej matkę, która powinna sprawować nad chłopcem główną pieczę. Teoretycznie sprawowała, ponieważ gdy była w domu ona albo jej obecny mąż, Ochi rzadko zajmowała się braciszkiem. W ogóle rzadko bywała w domu. Nie dogadywała się obecnie ani ze swoją matka, ani z jej partnerem, więc unikała spotkań i dużo czasu spędzała u nielicznych znajomych w Yellowlair Oats, w bibliotekach, na uniwersytecie albo wyjeżdżala na całe dnie do Newcastle, żeby włóczyć się po znajomych miejscach, które opuściła przy przeprowadzce. Nie była na bieżąco z wydarzeniami w domu, więc wielu rzeczy nie zauważała. Nie dostrzegła, że coś zlego dzieje się z jej małym braciszkiem. Gdyby wciąż była w okesie szkolnym, czyli mniej samodzielna i bardziej uwiązana do czterech ścian, pewnie szybko by to zauważyła. Obecnie jako dorosła studentka starała się odcinać od domu i to był jej poważny błąd. Zawodziłaswojego brata, ale tego jeszcze nie wiedziała. Żyla w nieświadomości i w przekonaniu, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. 
Niebawem fałszywy obraz jej rodzinnego życia miał zostać zburzony przez dociekliwego nauczyciela sztuki. Ochiyo była tak skupiona nad rozplątywaniem słuchawek, że przegapiła czyjeś zbliżanie się do niej, ale poderwała głowę słysząc męski głos. Zamarła w chwili nieśmiałości, gdy jej wzrok padł na twarz mężczyzny. Był... przystojny. Nawet bardzo. Ochiyo zauważyła jego azjatyckie pochodzenie, co jak zawsze zaczęło rodzić w jej głowie myśli na temat pochodzenia rozmówcy. Ale nie pozwoliła swojej głowie na niepotrzebne zamyślenie. Słuchała go skupiona. 
- N-no tak, tak... - odpowiedziała nieśmiało, a po tym dodała trochę pewniej. - Jestem jego siostrą. A o co chodzi? 
Uzmysłowiła sobie, że nie zna tego faceta. Nie wyglądał jej na nauczyciela, poza tym wszystkich nauczycieli nie znała. Kojarzyła tylko dwóch, którzy mieli dyżury przy dzieciach, zanim zostały odebrane do domu. Byla ciekawa kto to jest, czego chce. Jako siostra nie powinna aż tak bardzo, ale czuła się odpowiedzialna za swojego braciszka.

@Anthony Myles





Użytkownicy przeglądający ten wątek:
2 gości